Kilka lat temu, kiedy tę szkołę opuszczał Mateusz Łężny, znany ze swoich sukcesów w dziedzinie geografii, i wygłaszał przemówienie na zakończeniu, powiedział, że ciężko jest mu zacząć, więc najchętniej zacząłby od ustalenia położenia geograficznego.
Znajduję się w podobnej sytuacji, więc Ja zacznę od określenia uwielbianej przez wszystkich DZIEDZINY FUNKCJI…

Żartowałem.

Niemniej, to ostatnie chwile, kiedy wszyscy jesteśmy elementami tej samej funkcji, która łączyła nas przez ostatnie 4 lata.

Na studniówce, kiedy prowadziłem z Mają część oficjalną, wspomniałem, że właśnie stoimy na ostatniej prostej o długości stu dni. Dziś stawiamy ostatni krok tego sprintu, i mimo pełnej tego świadomości, chyba w to niedowierzam.
W następny krok edukacji patrzę z ekscytacją i nadzieją, wiem, że dobrze zdam maturę i będę uczył się tego co lubię, ale dziwnie mi – kiedy myślę, że tam moje długie dni zajęć nie będą przerywane rozmowami o głupotach z Marcelem, męskimi spotkaniami z klasą trzecią, czy ćwiczeniem cierpliwości pani Tyszkowskiej.

Nie znajdę tam pani Jungowskiej z termosem i kolorową marynarką, nie znajdę zawsze poczciwie pozdrawiającej mnie skinieniem głowy pani Broniszewskiej, czy uśmiechniętego od ucha do ucha brata Artura.

A tak się już do tego przyzwyczaiłem.

Nie chcę teraz przytaczać ciekawych sytuacji, charakteryzować przedmiotów czy nauczycieli, bo uczniowie doskonale wszystko wiedzą, nauczyciele sobie zdają sprawę, a rodzice pewnie już dość się tego nasłuchali z obydwu stron.

Zostałem wywołany do stania tutaj i rzucenia kilku bardziej lub mniej mądrych słów, ale nie poczuwam się do roli kogoś kto miałby wypowiadać się w imieniu całej klasy, a w naszym przypadku, nie wiem czy przez naszą charakterystykę ktokolwiek mógłby to w pełni zrobić. Nie mam na imię CZWARTA LO lub MILIJON, tylko KACPER, więc mówię tylko to, co powiedziałbym ja.

Jak każdy, zmieniłem się przez te 4 lata. Na tę zmianę złożył się specyficzny ciąg wydarzeń zwany licealnym życiem. Ciąg wyzwań, stresu, pracy, przyjemności, buntów, pomysłów, rozczarowań i sukcesów, zwany licealnym życiem. Kolejność losowa.

W moim odczuciu, ta układanka ma w sobie jeden najważniejszy puzzel, którego złe ułożenie wymazuje przyjemność, kasuje pomysł, a wyzwanie zmienia w wyrok. Ten element to ludzie wokół.

Nie da się żyć dobrze z wszystkimi, a chcąc pasować każdemu, nie pasuje się nikomu – ale w roli tego puzzla nie stawiam jakiejś mistycznej, powszechnej miłości i zrozumienia wśród wszystkich i dla wszystkich. Tu, żeby zmienić postrzeganie całego obrazu wystarczy nawet odrobina jasnych kolorów.

I miałem te szczęście, że znalazłem ich pod dostatkiem.
To dzięki ludziom z tej szkoły, czy uczniom, czy nauczycielom, przeżywałem wspaniałe podróże, miałem towarzyszy do rozwijania pasji, traciłem wiele przerw na beztroskie granie w szachy i codziennie miałem powód do szczerego śmiechu.

Dzięki tym pojedynczym ludziom, zaznałem braterstwa, pasji, napięć, przyjaźni, a także miłości.

I z tego wszystkiego, także z błędów które w tych kwestiach popełniałem – uczyłem się.

A co do właśnie nauki…

Na temat każdego z nauczycieli z którymi miałem styczność, można powiedzieć wiele dobrych słów. Nie chcę, aby to co zaraz powiem dało państwu wrażenie, że zapominam o pozostałych specjalistach od nauczania, natomiast MUSZĘ powiedzieć więcej o jednym, któremu zawdzięczam najwięcej.

Mówię oczywiście, o Panu Piotrze Pawlikowskim.
Dzięki temu nauczycielowi matematyki rozwinęła się we mnie chęć prawdziwego pogłębiania wiedzy.

Na naszych zajęciach poznałem matematykę estetyczną, matematykę olimpijską, matematykę użyteczną, zachwycającą, zadziwiającą, i przyprawiającą o zawroty głowy.

Od początku liceum obawiałem się, że nie znajdę dla siebie w pełni satysfakcjonującej mnie drogi. Na pytanie CO CHCĘ ROBIĆ POTEM wypracowałem sobie kilka odpowiedzi które klepałem jak mantrę, by mieć święty spokój, ale nie rozumiałem nawet co one dokładnie znaczą.

Mogę powiedzieć, że to Pan Pawlikowski własnoręcznie sprawił, że teraz nie muszę kombinować, ani wybierać pomiędzy tym co lubię, a w czym jestem dobry, bo dziś, dzięki jego pracy, uwielbiam to, w czym jestem najlepszy.

Bardzo krótko chcę dołożyć dwa słowa wskazówki dla klas młodszych: STARAJCIE SIĘ. Ale nie tak, żeby mieć alibi, ani tak żeby mówiono wam, że się staracie, tylko tak, żebyście sami sobie mogli powiedzieć, że postaraliście się.

Zbliżając się do końca, chcę zwrócić się do was, moja klaso. (*może mnie kojarzycie, chodziliśmy razem do liceum*). Teraz, kiedy nie macie innego wyboru i musicie mnie wszyscy słuchać, mogę powiedzieć wam co o was myślę i nawymyślać wam od najgorszych.

Ale bez tej drugiej części, bo skłamałbym.

Każdy z nas jest inny. Nasza zbieranina jest żywym dowodem na to, że klasa nie musi żyć ze sobą jak rodzina, a i tak może przetrwać jak survivalowiec… albo może jak jakiś karaluch. I i tak będąc w niej można znaleźć swój kącik i grupkę, dzięki której obowiązek nauki przestaje boleć.

Dziękuję Marcel, dziękuję Karol, dziękuję wszyscy, którzy wiecie, że chciałbym wam podziękować z osobna.

Cieszę się, że było mi dane spędzić ten czas z wami, dziękuję wam wszystkim, za każdą płytszą lub głębszą relację, która między mną a wami się zrodziła, za te które się rozwijały i te które się urywały, za te które się ponownie ocieplały, i te które nie.

Zaraz idziemy dalej, ale wspomnienia idą razem z nami.
Dziękuję

 

Mamo, Tato, skończyłem liceum.

Facebook
YouTube
Instagram
Skip to content